Pierwsza listopadowa niedziela w tym roku godzina 6:30, dzwoni budzik w telefonie, ale ja już od chwili nie śpię. Tajga wciska się pomiędzy mnie i Michała, rozdaje buziaczki i wtula się raz w jedno, raz w drugie z nas. Nie ma, że boli! Nie ma spania do południa. Pies ma swoje potrzeby.
Za oknem szaro, krople deszczu stukają w okna. Jest mokro i zimno. Kałuża przed blokiem bardziej przypomina już małe jeziorko niż kałużę... Dziś "psia mama", czyli ja ma wolne od porannego spaceru. Do wyjścia z Tajgą zbiera się "psi tata", ja znikam w czeluściach maleńkiej (jak to w kawalerce) kuchni. Dziś na śniadanie będą placuszki bananowe a'la pancakes z konfiturą różaną dla Michała, dla mnie z kiwi.
Po pół godzinie jesteśmy już w komplecie. Tajga wytarta, bo nieźle zmokła, jak to pies totalnie nieubrankowy zajada swoją porcje karmy doprawionej czystkiem Pokusy. My zajadamy się jeszcze ciepłymi placuszkami. Michał zaraz musi wychodzić do pracy, zostajemy same. Ciężkie, ciemne chmury nadal pokrywają całe niebo, deszcz nieprzerwanie pada. Wszystko wskazuje na to, że z zaplanowanego wczoraj długiego spaceru nad Wisłę nici. Nie jesteśmy z cukru, ale listopadowa ulewa, to nic przyjemnego i nawet tak zaprawiony w bojach psiarz jak ja i moja hardcorowa sunia jesteśmy zmuszone skracać spacery do minimum w takich okolicznościach przyrody.
Zrobiłam mój poranny trening, ogarnęłam się i patrze, że deszcz przestał padać! Szybko sprawdzam godzinową prognozę pogody, która jasno pokazuje, że do wieczora ma nie padać. Jest po godzinie 11. Na 12:20 jesteśmy umówione na Kamionkowskich Błoniach Elekcyjnych z Angeliką i Jogim - z naszymi najlepszymi spacerowymi towarzyszami. Stanęło na tym, że o długości i miejscu spaceru zadecyduje pogoda.
Zakułam Tajgę w szelki, które średnio lubi, sobie zapięłam pas do biegania Trixie i w samo południe ruszyłyśmy.
Nie padało, pogoda nam sprzyjała, jak nigdy - ostatnio niemal każdy weekend jest mocno deszczowy. Przez Skaryszak przeszliśmy pod Stadion Narodowy i dalej nad Wisłę na plażę pod Mostem Poniatowskiego.
Psim szaleństwom nie było końca! Moje serce psiarza przepełniała radość widząc jak moja Tajga jest szczęśliwa mogąc biegać ze swoim najlepszym psijacielem Jogim. Ciężko było uchwycić ich na zdjęciu. Po chwili zdecydowałyśmy, że idziemy dalej wzdłuż Wisły, bo chmury nieco się przetarły i nie zanosiło się na deszcz. Mijaliśmy kolejne mosty aż doszliśmy do plaży przy La Playa, gdzie psiaki znów dały niezły upust swojej energii! A my, jak przystało na prawdziwe psiary plotkowałyśmy o psach i troszkę o babskich sprawach też ;)
Jak widać na nielicznych załączonych zdjęciach życie psiarza i warszawskich psów nie jest nudne! Efekty spaceru? Dziś razem z Tajgą przeszłam +/- 16 kilometrów! Myślicie, że to dużo? Otóż nie, dla mnie codzienne 10-15 km spacerki, to normalka. Tajga ma to szczęście, że możemy jej zagwarantować tak aktywne życie.
Docieramy do domu, nie wiem dokładnie, która jest godzina, ale coś w okolicach 16. Zdjęłam z siebie górę ciuchów, bo ubranie na cebulkę to podstawa, ale tak żeby nic nie krępowało zbytnio ruchów, przemyłam z błota i posklejanego nadwiślańskiego piasku tajgowe podwozie. Tajga dostała swoją miskę - po takiej aktywności należy się jej. Po zeszłotygodniowym fałszywym alarmie z chorym gardłem, dostaje codziennie do karmy VetoMune na wzmocnienie odporności. Lepiej dmuchać na zimne i zapobiegać niż potem leczyć. Za oknem praktycznie już ciemno - nie lubię tych długich wieczorów... Dobrze, że chociaż można się przytulić do ciepłego psiego ciałka, które nigdy nie odmawia pieszczot w domowych pieleszach.
Pora wrzucić na ruszt jakiś drugi obiadek, bo pierwszy był przed godziną 12, co by mieć siły na długie spacerowanie. Odpalam komputer, wrzucam zdjęcia ze spaceru. Kilka razy dokładnie przejrzałam Tajgę, czy nie ma żadnych pasażerów na gapę - nie miała.
Jako psiarz kocham późną jesień, bo nad Wisłą robi się niemalże pusto, znikają plażowi imprezowicze, jest już niewielu rowerzystów i spokojnie można odbywać bezsmyczowe spacerki. Dziś mieliśmy szczęście, bo rowerzyści nieco zwalniali przy mijaniu nas. Niestety to rzadkość... nie raz i nie dwa idąc tamtędy z psem na krótkiej smyczy jakiś rowerzysta wyskoczył mi zza zakrętu i hamował z piskiem opon - praktycznie na mnie lub na moim psie. Czasem żałuję, że nie ma tam dwóch oddzielnych ścieżek, bo to genialne miejsce na długie spacery, czy na bieganie z psem, ale ścieżka jest tak wąska, że trudno ją dzielić z rowerzystami bez obaw. To taka moja mała dygresja spacerowa ;)
Wieczór. Dochodzi godzina 20 - czekamy na Michała, który wraca z pracy. W okolicy godziny 21 wypada nasz ostatni wieczorny spacer. Niestety deszcz znów rozpadał się na dobre. Nic, trzeba przywdziać wodoodporne ubrania, kalosze i ruszyć. Gdyby nie ten przejmujący chłód, to powiem Wam, że dzięki mojemu psu pokochałam spacerowanie i nawet deszcz mi niestraszny! Prawie półgodzinny spacer po okolicy zaliczony, kilka sików i porządna, zdrowa kupka również (oczywiście to Tajga, nie ja). Czas na rytualne już połączone z pieszczotami wycieranie Tajgi w ręczniczek - o moje ubranie niczym kot również!
Wieczorna rutyna psiarza? Masaż ciała szczotką, szybki prysznic, balsamowanie połączone z masażem ciała (w moim wieku to już konieczność hi hi), w tym czasie Tajga leży już w łóżku z Michałem, który jeszcze raz dokładnie ją przegląda, czy aby na pewno żaden kleszcz nie postanowił się przyczepić. Jest tuż przed godziną 23. Czas spać, ale czasem bywa to trudne, bo 13-sto kilogramowe ciałko psa z niespotykaną siłą i perfidnością rozpycha się w łóżku, czasem jeszcze do tego pochrapując w duecie z Michałem ;)
Ot, cały skrót mojego jednego, zwykłego dnia z życia psiarza. Psiarz nie ma czasu na nudę, mając psa nigdy nie jesteś sam i zawsze masz co robić. Psiarz to stan umysłu!
* Ten post bierze udział w konkursie organizowanym przez blog whippetzpasja.blogspot.com, w którym sponsorami są: PupiLu, E-PIES, Dingo oraz SpeedMania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
tajgaowczarekmazowieckikelpie.blogspot.com