ciasteczka

poniedziałek, 14 sierpnia 2023

Pogyzienie mojego psa. To o czym nie mówiłam głośno kilka lat temu


Czy domagając się trzymania psa na smyczy, który atakuje inne psy coś Ci grozi ze stony jego właściciela albo jeśli będziesz chciał odzyskać pieniądze za leczenie swojego psa po pogryzieniu? Dziś ciąg dalszy absurdalnej historii z naszym udziałem. Pies już nie żyje, emocje opadły, więc mogę opowiedzieć więcej na ten temat.

Impulsem do podjęcia tego tematu na nowo było pewne wydarzenie. W czerwcu zadzoniła do mnie Pani, której pies został zaatakowany i pogryziony podobnie jak Tajga 5 lat temu tutaj możesz o tym przeczytać .

Wróciły do mnie emocje tamtego feralnego wrześniowego dnia. Nie piszę tego żeby kogoś straszyć. Raczej chcę ostrzec, że ludzie są bardzo różni i często nie pozuwają się do odpowiedzialności za swojego psa. Mało tego, próbują za wszelką cenę zmieszać ofiarę z błotem i zastraszyć.

W dzień pogryzienia Tajgi. Zanim poszłam zgłosić sprawę na policję

Może jestem szalona, może trochę naiwna, ale pomimo braku odpowiedniej reakcji właściciela suki cane corso, która podbiegła i pogryzła bez ostreżenia Tajgę będącą na smyczy obok mojej nogi miałam cień szansy, że załatwimy to polubownie.

Wymusiłam na panu podanie numeru telefonu oraz imienia i nazwiska. Roztrzęsiona ledwie wstukałam go w telefon, ale nie pomyślałam o puszczeniu strzałki. Na odchodne powiedziałam, że po wizycie u weterynarza zadzwnie i poinformuje o kosztach leczenia, które ma mi zwrócić. Telefon nie odpowiadał lub włączał się komunikat, że abonent jest poza zasięgiem. Niewiele myśląc wpisałam nr tel w google i bingo! Mam imię i nazwisko oraz dokładny adres zamieszkania pana. Prowadził jakąś firmę i miał ją zarejestrowaną w domu z tym nr telefonu. Firma zlikwidowana, ale dane zostały. Wiedziałam, w którym bloku mieszkają, więc miałam praktycznie pewność, że to ten adres. Pod wieczór poszłam do sklepu militarnego, kupiłam 2 gazy pieprzowe w celu ewentuanej samoobrony przed tym mężczyzną oraz na wypadek kolejengo ataku na Tajgę tego lub innego psa. Z perspektywy kilku lat żałuję, że wtedy nie miałam przy sobie gazu, bo oszczędziłabym potwornego bólu Tajdze i traumy nam obu.

Wizyta u właściciela agresywnej cane corso

Trudno tu mówić o wizycie. Zadzwoiłam domofonem, odebrała kobieta i pytam czy tu mieszka pies Margo żeby się upewnić, że to dobry adres. Usłyszałam, że tak i o co chodzi. Krótko tłumaczę, że rano pogryzła mojego psa i chciałam się dogadać, co do zwrotu kosztów leczenia. Pani bardzo przejęta zeszłą do mnie na dół pod klatkę. Dowiedziałąm się, że męża nie ma, że rano wrócił bardzo zdenerwowany, ale nic chiał jej powedzieć o co chodzi. Opowiedziałam co i jak. Miała łzy w oczach, prawie mnie tam zaczęła przytulać, przepraszała. Wymieniłyśmy się nr tel i umówiłyśmy się tak, że zadzowenię po zdjęciu szwów, jak będę miała ostateczny rachunek od weterynarza. Była gotowa nawet za tą pierwszą wizytę już zwrócić. Głupia byłam, bo mogła brać. Wzbudziła jednak moje zaufanie i po takiej rozmowie nabrałąm pewności, że dogadamy się bez problemu. Dużo też mówiła jak to kocha psy i jak jej bardzo żal Tajgi. Wróciłam do domu. Nie pytałam o szczepienia, bo pies pogyzł Tajgę, która była szczepiona a nie mnie, więc większego znaczenia to nie miało. W stresie też nie myśli się o takich rzeczach.

10 dni później

Ok godziny 16 po zdjęciu szwów dzwonię do pani, bo tak się umówiłyśmy. Pracowała w przedszkolu obok i miałam zadzwonić po pracy, podać kwotę i potem wieczorem przyjść po pieniądze. Pani odbiera i od pierwszego słowa krzyczy na mnie, że jestem oszustką i kurwą, że mam im przynieść zaświadczenia o szczepieniach i książeczkę zdrowia, bo to mój pies pogryzł ich psa koło oka oraz tego faceta też koło oka. Zamurowało mnie. Tajga była na smyczy, facet nawet na 10m do nas nie podszedł, bo nie pomógł mi rozdzielać psów, nawet nie planował zapiąć swojej smyczy. Dopiero jak wykrzyczałam, że ma ją do płotu przywiązać, bo nie mam jak przejść, to się zreflektował. Cały czas na mnie krzyczała, nie było mowy o rozmowie.

10 dzień pod wieczór

Dzwoni telefon. Wyświetla się nr tej kobiety. Odbieram, a tam słyszę męski głos w tonie, jaki słyszy się w filmach, jak ktoś próbuje kogoś nastraszyć. Usłyszałam między innymi, że on też wie, gdzie mieszkam i zobaczę. Że był u weterynarza i u lekarza i są oboje z suką pogryzieni. Tylko cieakwe, że to pogryzienia zauważył za 2-3 dni od zajścia i wtedy był u lekarza. Jakieś przezwiska też padły. Tekst, że on ma psy od zawsze i nie będzie uzywał smyczy, bo on miał i ma ułożone psy, a skoro ja Tajgę prowadziłam na smyczy, to to ja mam problem. Dodatkowo jego suka ma prawo temperować inne psy, tak jak chce (to zdanie akurat dobrze zapamiętałam). Byłam cała roztrzęsiona. Mój partner przejął słuchawkę i próbował się z nim jakoś dogadać. W między czasie jemu telefon wyrwała żona i coś tam bez skłądu i ładu krzyczała. Po tym zdarzeniu wzięłam kartkę, długipis i napisałam zawiadomienie na pilicję o tym pogryzieniu i, że teraz mi grożą i boję się o nasze zdrowie i życie. Poszłam na najbliższą komendę i je złożyłam. Uniknęłam tak czekania w kolejce (czasem i kilka godzim) na złożenie zawiadomienia w formie przesłuchania. Na nie zostałam wezwana dość szybko, chyba nie minął tydzień.

Kolejny dzień rano

Znalazłam w necie nr tel do dzielnicowego, ale wieleokrotnie w ciągu dnia nie udało mi się do niego dodzwonić.

Potem ten facet późnym popołudniem/pod wieczór jeszcze nie raz wydzwaniał i próbował mnie zastraszyć. Nie pamiętam w tym momencie (minęło prawie 5 lat) czy przestaliśmy odbierać telefony z tego nr czy w końcu dali sobie spokój i przestali dzwonić. Z tego, co pamiętam wspomniałam, że idę z tym na policję.

Dzielnicowy

Następnego dnia mojemu facetowi udało się dodzwonić do dzielnicowego. Na szczęście wysłuchał dokladnie, nie bagatelizował ani pogryzienia, ani faktu, że tamta suka zawsze chodzi bez smyczy i inne psy też goni i próbuje ugryźć (niestety ludzie bali się wchodzić na drogę prawną, nawet wspólnie ze mną przeciwko nim). Dzielnicowy doradzał nam próbę dogadania się w cztery oczy, my mu na to, że się boimi i czy policja mogłaby być w takiej systuacji jako świadek, ktoś w roli mediatora. Zgodził się, ale miał potwierdzić następnego dnia, bo miał dużo obowiązków. Nic z tego nie wyszło niestety.

Przesłuchanie i moje samopoczucie

Nie będę ukrywała, że byłam kłębkiem nerwów. Z racji, że mieszkali blisko nas i chodziliśmy w te same miejsca spacerowe lub wracając musiałam przejść ulicą koło ich bloku nie było łatwo. Nie mieli też całkiem stałych pór spacerów, więc była duża szansa, że suka nage wyskoczy zza rogu. Oczywisćie taki spojler alert - suka do śmierci nigdy nie była prowdzona na smyczy, a przynajmnej ja jej na smyczy nie widywałam. Bardzo chciałam zakładać sprawę cywilną o zwrot kasy za leczenie i jakieś zadośćuczynienie plus za te groźby. Nie mieliśmy jednak nagranego wszystkiego, bo nie miałam wtedy zainstalowanej apki do nagrywania rozmów. Nie sądziłam, że może być potrzebna. Byłam tak rozbita, że sama papierów do sądu bym nie ogarnęła. Znalazłam jedną prawniczkę, która by się tym zajęła. Nie wiedziałam jednak ile to potrwa i ile będzie finalnie kosztować ani czy ja psychicznie pociągne zeznawanie w sądzie z tym typem na jednej sali. 

Policjantka była na przesłuchaniu bardzo miła, cały czas traktowała całą sprawę bardzo poważnie. Jak zeznawałąm szczegółowo o wszystkim, to miałam uczucie, że biorę udział w jakichś "Trudnych sprawach" lub czymś podobnym. Dzięki szczegółowemu przesłuchaniu i spisaniu wszystkiego sprawa karna odbyła się zaocznie i nie musiałam znów opowidać tego wszystkiego w sądzie. 

Najbardziej zszokowało mnie, kiedy policjantka otwierając mi drzwi do biura, gdzie miała przyjmować zeznania rzuciła mi na biurko kartotekę. Na górze zdjęcia tego faceta w charakterystycznym typie, który znamy z telewizji. Czyli nie był czysty i niewinny, rocznik 54 jak dobrze pamiętam, wysoki, dobrze zbudowany. Byłam w szoku i nawet nie zerknęłąm od czego te akta. Do dziś dźwięczy mi w uszach pytanie policjantki "czy to ten mężczyzna?". Myślałam, że takie rzeczy to tylko w książkach i w serialach albo jak zgłasza się pobicie, gwałt a nie pogryzienie swojego psa.

Czy zrobiłabym to ponownie?

I tak i nie. Bogatsza o te doświadczenia nie próbowałabym się z nikim dogadać polubownie i od razu skierowałabym moje kroki na policję. 

Zrobiłabym mu też sprawę cywilną. Mam do siebie trochę pretensję, że odpuściłam. Na tamten jednak moment uznałam, że tak będzie bezpieczniej. Nie był to też dla nas łatwy czas osobiście i wyszło, jak wyszło. Żałuję, że w szkole nikt nie uczył na zajęciach praktycznych z policją jak się zgłasza przestępstwa, jak wygląda przesłuchanie, na co sie przygotować, jak składać jakieś proste sprawy do sądu. Pomimo, że policja była dla mnie uprzejma i fachowo się zajęli wszystkim, to jednak taki pierwszy kontakt był stresujący. I dla przciwników noszenia i używania gazu w samoobronie, każdy policjantz z którym rozmawiłam doradzał noszenie i używanie gazu pieprzowego w żelu. Zawsze było spore zaskoczenie, że tak duży i agresywny pies chodzi po ulicach, chodnikach miasta bez smyczy i bez kagańca. Kolejne kontakty i z policją i skłądanie zeznań były już totalnie lajtowe. Bo niestety na tym się nie skończyło.

Z perspektywy czasu ocenaim też te groźby i próby zastraszenia mnie jako słowa rzucane na wiatr. Wątpię, że miałby jaja coś zrobić. Trochę gorzej jeśli należał do jakiejś grupy przestępczej czy miał powiązania. Tak, moja wyobraźnia w takich momentach pracuje jak szalona i mi nie pomaga.


Dziękuję jeśli chciało Ci się to czytać i dobrnąłeś_ęłaś do końca.

Chyba napisanie tego tutaj publicznie po kilku latach dobrze mi zrobiło.

Jest trochę chaotycznie, ale chciałam żeby to miało spontaniczny wydźwięk.

Do zobaczenia tutaj następnym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

tajgaowczarekmazowieckikelpie.blogspot.com