ciasteczka

środa, 6 lutego 2019

Praca z psem - najskuteczniej demotywuje mnie...


Wszędzie sukcesy, tęcza i jednorożce. Bujo, dzienniki i osiągnięcia. Rady, porady, motywacja krok po kroku. U mnie będzie inaczej. Chyba z resztą zawsze jest inaczej. Do napisania tego tekstu skłoniły mnie incydenty spacerowe z minionego tygodnia. 

Nie lubię owijać w bawełnę. Udawanie i robienie dobrej miny do złej gry nie jest dla mnie. Jeśli nadal to czytacie, to zapraszam, bo dalej dowiecie się co najskuteczniej demotywuje mnie w pracy z psem. I to tak skutecznie, że na ten moment mi się ulało i mam dość!
Z Tajgą w sumie nie mam żadnych problemów, oprócz jednego głównego - Tajga nie akceptuje jak ktoś narusza jej przestrzeń osobistą, zwłaszcza jak to jest obcy, namolny i nie umiejący się komunikować pies. Najskuteczniejszym demotywatorem jest więc czynnik zewnętrzny, który jest totalnie niezależny od nas. Mogę się starać, czaić, przebiegać przez ulicę, wstawać o 4 lub 5 rano, chować się po krzakach itd., itp. Niestety... zawsze znajdzie się jakiś burek, który MUSI podbiec do nas, bo jak nie to się udusi. Tajga ma z takimi psami bardzo złe doświadczenia, łącznie z pogryzieniami. Nie jest psem, któremu cmokaniem, świergotem i smaczkami da się wmówić, że psy są fajne i nie stwarzają niebezpieczeństwa. Tajga wie lepiej - psy stanowią potencjalne zagrożenie, zwłaszcza jeśli mądrością nie grzeszą i ni ch**a nie czytają jej sygnałów uspokajających oraz same ich nie wysyłają lub wysyłają niespójne z tym co robią. Odwracanie uwagi i skupianie za wszelką cenę psa na sobie jest najgorszym co można zrobić w przypadku Tajgi. Ona tego psychicznie nie udźwignie, musi pilnować tyłów i boków, bo niemal zawsze znienacka wylatuje jakiś dziamgacz i próbuje ją dziabnąć w tyłek a właściciela nie ma lub udaje, że to nie jego pies. W dodatku ludzie nie widzą żadnego problemu w zachowaniu swojego psa, bo on tak ma.

Tak, wiem nie raz i nie dwa pisałam o tym problemie w różnych kontekstach i odsłonach. Do podjęcia tematu raz jeszcze skłoniły mnie wydarzenia z ostatniego tygodnia:
  1. Buldożka francuska na flexi, która była zajęta sobą. Mijamy ich na luzie w odległości, skręcamy w boczną ścieżkę w parku żeby się pobawić, potrenować i powygłupiać w spokoju. One idą główną aleją. Aż tu nagle trzask flexi i kula armatnia niemal wpada Tajdze na tyłek... Wkurzyła się nawarczała buldożce, wyraziła swoje niezadowolenie i zrugała ją, chciała odejść. A baba? Baba zaczyna wyzywać ją od brudnych i agresywnych kundli idąc dalej za nami z niezablokowaną smyczą... Każe się jej odczepić, początkowo próbuję tłumaczyć, że nie podchodzi się do obcych psów bez pytania a ta dalej z mordą, to poszła w ruch łacina i to taka najbardziej rynsztokowa. Ja wiem, ze mam kundla, ale cholera, kto dał jej przyzwolenie na taką argumentacje? Bo co, ona jest lepsza bo ma buldożka, który ledwie się toczy i nie może oddychać? Park ma ponad 50 hektarów, nie musiała za nami iść. Nie szczycę się tym, ale w takich sytuacjach wychodzi ze mnie bestia i najgorsze instynkty dają o sobie znać. To był 1 luty - humor mam zjebany do dziś... Kobieta ewidentnie miała jakiś problem z sobą. Kto normalny przez pół parku idzie za psem, który nie życzy sobie kontaktu z jej psem tylko po to żeby go powyzywać od kundli i sfrustrować na maxa?
  2. Suka chyba malamuta puszczona cała nabuzowana na Tajgę i jej psiego kumpla, która z impetem niemal zmiotła wszystkich z nóg na łączce. Jak można nie zapytać czy można podejść? Jak  można zakładać, że 2 psy luzem na pewno są przyjazne? Jak można puścić pomiędzy obce psy tak nabuzowanego i niewyżytego psa? Na koniec suka usiłowała wskoczyć na mnie, jak się jej nie udało to chciała się dobrać do smaków w kieszeni. Frustracji Tajgi chyba nie trzeba opisywać.
  3. Młody pies wielkości prawie bernardyna, który wziął się znikąd i nie chciał się od Tajgi odczepić, a potem jeszcze kilka takich samotnie biegających po parku psów. Serio oglądam się ciągle dookoła jak pierdolnięta żeby móc zareagować, ale z kolei nie mogę tego robić ciągle, bo Tajga szybko wyłapała, że musi być czuja, bo coś się zaraz wydarzy. 
Nie były to agresywne psy, ale ewidentnie były poza jakąkolwiek kontrolą właścicieli i nie znały zasad psiego savoir vivre ani nawet podstaw komunikacji.

Ujadających, rzucających się na smyczy albo lecących z zębami do mojej kostki lub do Tajgi tyłka żeby skubnąć zębami psów nawet nie próbuję zliczyć... Często nie mogę wrócić ze spaceru w żaden sposób do domu, bo wszędzie intruzi, ominę 1, Tajga się odpręży wychodzą na nas zza śmietnika kolejni, albo czatują pod klatką uniemożliwiając wbicie kodu na domofonie i wejście do naszego bloku. Jakakolwiek próba dialogu, zwrócenie uwagi czy poproszenie o trzymanie podbiegających psów na smyczy kończy się awanturą. Serio nie chcę wszystkich psów kopać i psikać gazem, zwłaszcza jeśli to małe ujadacze, ale już brakuje mi sił i jestem totalnie wyprowadzona z równowagi. 

Są to czynniki zewnętrze, które są całkowicie niezależne ode mnie i nie mam za bardzo co z nimi zrobić. Mogę jedynie przystąpić do fizycznego kontaktu z obcym psem i siłą lub krzykiem próbować go przepędzić. Niestety to też utwierdzi Tajgę w tym, że wszystkie zbliżające się do nas psy są złe. Najgorzej takie akcje wpływają na nią kiedy idzie na smyczy i nie ma możliwości wyjść z takiej sytuacji, ja nie zawsze zdążę odpiąć/puścić smycz, no i ruchliwa ulica nie jest dobrym miejscem do spuszczenia psa. 


Nienawidzę nie mieć na coś wpływu lub mieć go w bardzo ograniczonym stopniu. Nienawidzę jak mój pies cierpi nie z własnej winy. Nienawidzę tej bezsilności! 

To będzie raczej ostatni post tego typu, w którym poruszam problem nieodwoływalnych, namolnych, atakujących, podbiegających psów poza jakąkolwiek kontrolą właścicieli. Jak widać nic a nic się w tej kwestii nie zmienia od lat. Dzień bez spotkania właściciela psa - dzbana jest najcudowniejszym dniem w roku, rzadko się takie dni niestety zdarzają. Od ponad 3 lat ciężko pracuję z Tajgą nad jej reaktywnością w takich sytuacjach i DOŚĆ! Koniec. Moja suka reaguje normalnie, w naturalny sposób dla psa, komunikuje się, nie atakuje pierwsza, nie jest agresywna. Jest asertywna i bardzo jasno i wyraźnie daje od początku znać niemal każdym fragmentem swojego ciała, że nie ma ochoty na kontakt, obwąchiwanie i skakanie po niej. Szybko przechodzi do darcia mordy, warczenia i kłapania zębami w powietrzu skoro subtelniejsze argumenty nie dały najmniejszego efektu. Dlaczego ciągle ma zbierać bęcki i być karana za coś czego nie zrobiła? Nie ma sensu przekonywać psa, że czarne jest białe - że nieogarnięty lecący na nią pies jednak będzie umiał się zachować z klasą i skomunikuje się z nią, skoro z góry w 99% przypadków wiadomo, że tak nie będzie.

Dodatkowo Tajga nie jest i nigdy nie była psem miękkim jak masełko. Zawsze miała swoje zdanie, charakter i lubiła rozdawać karty. Do tego jest piekielnie inteligentna i szybka jak błyskawica. To nie jest pies cipa, który da sobie w kaszę dmuchać, który będzie ulegał, kiedy to nie on zawinił. Ci co mają psy lękliwe, bojące się świata, innych psów i ludzi zazdroszczą mi. Ja niejednokrotnie miałam ochotę powiesić moją sukę za jej charakter na suchej gałęzi za jaja, które niewątpliwie posiada. Z drugiej strony czemu się dziwić? Psy są podobne do nas, albo jak kto woli my do swoich psów - trafił swój na swojego. Ja jestem typem osoby, która nie da się zastraszyć nawet w ciemnej uliczce grupce dresów, za chamski podryw czy nawet próbę klepnięcia mnie w tyłek faceci zawsze zbierali solidny łomot. Nie złagodniałam i nie odpuściłam nawet teraz po 30-stce. I jak na to patrze, to chyba łatwej się żyje z taką osobowością niż jak ktoś boi się nawet własnego cienia.

Dlaczego nie przeszkadza mi to jaka Tajga jest? Bo to nie ona wszczyna awantury, nie ona pierwsza drze mordę, to nie ona spuszczona podbiega do każdego psa, to nie ona jest nieodwoływalna. Ona "tylko" odpowiada na zaczepki i broni się. Nie zawsze jest to potrzebne aż na taką skalę, ale to jest pies typu "wszystko albo nic", nie ma szarości ani półśrodków. Często nawet psy rzucające się na smyczy omija grzecznie z godnością przy mojej nodze jeśli widzi, że ktoś skrócił smycz lub smycz jest na tyle krótka, że daje gwarancje ominięcia intruza w bezpiecznej dla niej odległości. Problem pojawia się kiedy Tajga usłyszy charakterystyczne trzaskanie smyczy automatycznej, której ludzie nie umieją albo nie chcą skrócić i zablokować. Strasznie ją to frustruje, obie też nigdy nie wiemy ile ona ma metrów i czy przestrzeń jest na tyle duża, że bez przebiegania między autami na drugą stronę ulicy damy radę ominąć osobnika z bezpiecznym zapasem przestrzeni między nami.

Mam serdecznie dość ładowania całej energii w coś co nie ma szans na sukces, inni ciągle psuja nasza robotę. Bywa, że mamy dobry tydzień, czasem dwa - jeśli pogoda jest zła i ludzie przestają wychodzić z psami. Wtedy wszystko jest idealnie. Wolę tą energię, smaczki i moje zaangażowanie włożyć w coś innego, w coś co zaowocuje - nie tylko frustracją nas obu i zepsutym spacerem.

To nie tylko reaktywność i wkurw gigant, przez takich podbiegaczy i agresorów wyjście z kontuzji było bardzo, ale to bardzo utrudnione a wręcz niemożliwe... 

Dziś był w miarę dobry dzień i udany długi spacer, bo Tajga napotkała prawie wyłącznie psy respektujące jej sygnały uspokajające i nienatrętne. Nawet chwilę bawiła się z dużą przyjemnością z mixem amstaffa z czymś jeszcze, który zawsze chodzi luzem z dresem w ortalionach i piwem - facet ma jednak fajnie poukładane pod kopułą jeśli chodzi o podejście do psów. Inni ą ę znawcy powinni brać z niego przykład. 

A jak tam u Was? Nasz luty rozpoczął się kiepsko i zła passa się za nami ciągnie... Macie też zjazdy formy? Miewacie wszystkiego dosyć? Co Was najbardziej zniechęca, demotywuje i podcina skrzydła oraz wysysa całą energię jeśli chodzi o pracę z psem/psami? 

Muszę się wziąć za posty dotyczące wrześniowego pogryzienia Tajgi, ale bardzo nie mam ochoty do tego wracać... i tak będę musiała, bo droga sądowa nie jest zakończona. 

7 komentarzy:

  1. To niestety logika przeciętnego Kowalskiego:skoro dwa pieski są luzem to mój też może. Po co pytać?.
    I tak jak napisałaś Twój pies jedynie reaguje na niewłaściwe zachowanie. Nie wszczyna bójek. Moja też się bulwersuje, gdy ktoś jest nachalny, gdy inny pies jest zastraszany zaczepiany lub gdy ktoś sobie pozwala na zbyt dużo. Nie robię z tym nic. Bo ma do tego pełne prawo :) Zwłaszcza że i tak są to granice rozsądku bez naruszenia ciała. Choć ja sama czasem mialabym ochotę skórę przetrzepać właścicielowi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko najgorsze jest to, że moja reaguje normalnie, po psiemu a nie raz i nie dwa zbiera bęcki od dużo większych psów :/ A właściciele nic, albo jeszcze z tekstem, że to mój pies jest agresywny, niezsocjalizowany i jak mu jego pies pokaże to sie nauczy... Albo odwrotnie - pies lękliwy pełznie Tajdze pod brzuch, liże ją, ona to chwilę znosi i chce odejść a tamten swoje, to warknie. On się boi jeszcze bardziej, mówię, że pies się jeszcze większych leków i problemów nabawi, mojej się kończy cierpliwość i słyszę "niech mu pokaże, nauczy się, że sie nie podchodzi". Czasem to już płakać się chce czlowiekowi jak obserwuje to wszystko na spacerach, bo to człowiek "psuje" psy, psy nie są winne, że mają głupich właścicieli i próbują sobie jakoś radzić. Czasem się zastanawiam, że może lepiej mniej wiedzieć i żyć nieświadomie bez tylu stresów.

      Od opublikowania postu, jak odpuściłam i mam w nosie, bo to nie moja wszczyna awantury to cudownie zachowanie Tajgi się odmieniło na niemal idealne. Wczoraj wieczorem godzina spaceru z psim sąsiadem, różne psy, nie wszystkie ogarnięte a ona ani razu nie szczeknęła ani się nie naciągnęła :)

      Miłego dnia :)

      Usuń
  2. Mnie najbardziej demotywuje wieczny optymizm wszystkich wokół. Takie gadki, że wszystko da się naprawić,że wszystko wina właściciela, że trzeba ćwiczyć ćwiczyć, aby psa zmienić. Nie zawsze się da. Trzeba w tym wszystkim respektować i akceptować charakter psa.
    Moja suczka ewidentnie nie znosi małych psów szczekajacych na nią na kazdym kroku. Gdy taki podbiegnie za blisko, przycisnie go z warkotem do ziemi. Zwykle wtedy oskarżona jest o agresję, choć to miejszy pies wysyłał agresywne komunikaty i po prostu dostał po uszach. Niestety nie wiem jak zapobiec takim sytuacjom, bo zwykle psy są na flexi lub luzem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ten optymizm dobija i gadanie, że wszystko od ręki można odkręcić albo w 1 dzień nauczyć. Każdy pie sjest inny, inaczej przyswaja wiedzę, człowiek też nie zawsze jest idealnym nauczycielem ma masę innych problemów i to może rzutować mocno na pracy z psem.

      Te małe podbiegające i ujadające psy to jest koszmar. Ciężko znaleźć na nie sposób. Tajga jest średniakiem ok 14 kg i tez często mamy jazdy z mini pieskami. Nie jest to fajne.

      Dużo cierpliwości Wam życzymy i spokojnych spacerów :)

      Usuń
    2. Tak, i te wieczne dobre rady, wypytywanie się, komentarze... Mój pies ma 10 lat. Tak, próbowałam pracować nad jego niechęcią do innych psów; poległam z powodów opisanych w powyższym wpisie - ciągłe zdarzenia rujnujące jakiekolwiek efekty. Mój pies ma kilka przewlekłych schorzeń, w tym jedno ortopedyczne i NIE, nie pójdę z nim teraz do behawiorysty pracować nad stosunkiem do psów, kiedy jedna większa szarpanina może zrobić z niego kalekę. Chcę tylko i wyłącznie przez jego ostatnie lata w spokoju wyjść z nim sr*ć na najbliższy trawnik i w lepsze dni przespacerować się 20 minut po okolicznych chodnikach. Bez obcych psów próbujących go nastraszyć osaczając, pokazując zęby i strosząc sierść, bez "rozkosznych" szczeniaczków labradorków skaczących mu na plecy, bez jakichkolwiek obcych psów zmuszających nas do bezpośredniego kontaktu z nimi. Niestety, na dłuższą metę mission impossible. Ile bym nie omijała psich wybiegów, puszczanych luzem psów, ile nie skradała się po krzakach i ile nie naprosiła, żeby odwołać psa, i tak co jakiś czas ma miejsce jakiś incydent; nawet na klatce schodowej, a zamiast zwykłego "przepraszam, już zabieram psa" wiecznie słyszę tylko albo bluzgi, albo milczenie, albo złote porady o koniecznej socjalizacji schorowanego 10-latka, bo to przecież takie dziwaczne, że warczy i kłapie, kiedy znienacka obrywa po grzbiecie 20-kilowym niewychowanym woremm który chce się tylko pobawić. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że 90% właścicieli psów to zwykli debile, bez śladu szacunku dla otoczenia, i coraz mniej mnie dziwi niechęć ogółu do nich/nas...

      Usuń
    3. :/ przykro się to czyta, ale doskonale Cię rozumiem - mamy to samo. Tajga ma wybrane psy, które uwielbia, czasem jakiś nowy normalny się trafi na spacerze. Pies ma prawo nie lubić innych psów i reagować/komunikować jeśli jest atakowany czy zaczepiany wbrew jego woli. My przez takie psy rok nie możemy kontuzji doleczyć, bo żebym się skradała i robiła nie wiadomo co, to zawsze coś z klatki lub zza rogu wyskoczy i szarpanina gotowa... Niestety też jestem zdania, ze ok 90% właścicieli psów nie powinno ich mieć, no może 75%. To jest strasznie smutne, szkoda psów - naszych i tamtych sfrustrowanych.

      Pozdrawiamy i życzymy jak najwięcej spokojnych spacerów i dużo zdrówka i sił dla pieska! :*

      Usuń
  3. 56 year old Structural Analysis Engineer Bar Brosh, hailing from Alexandria enjoys watching movies like "Charlie, the Lonesome Cougar" and Running. Took a trip to St Mary's Cathedral and St Michael's Church at Hildesheim and drives a Gurney Eagle Mk1. kliknij tutaj, aby dowiedziec sie wiecej

    OdpowiedzUsuń

tajgaowczarekmazowieckikelpie.blogspot.com